sobota, 28 listopada 2015

Rozdział 10

  Rano obudziły mnie głośne jak na tę porę rozmowy. Słyszałem męskie głosy i śmiechy. Zdziwiłem się, bo jednego z nich zdecydowanie nie znałem. 
 Wstałem, otrzepałem przyklapnięte włosy i poczłapałem do największego pokoju w naszym campusowym mieszkanku. Poczułem się dziwnie skrępowany stojąc w samych bokserkach mimo, że byli tu tylko chłopcy. Stwierdziłem, że Max i Josh patrzyli na mnie stanowczo zbyt długo. Starałem się to zignorować. 
Szybko zauważyłem dwie obce osoby. 
- Chase Palmer - wstała jedna z nich. 
Miał ciemne włosy i opaloną skórę, a jego oczy miały nieprawdopodobny odcień metalicznej szarości tak zimnej, że ciężko było w nie długo patrzeć. Jego cała postać była raczej oziębła, był wysoki i bardzo szczupły. Ostre rysy twarzy dodawały mu grozy zwłaszcza, że wcale się nie uśmiechał. Miał na sobie ciemną koszulkę i czarne przecierane dżinsy. 
Przedstawiłem się, nie mogąc oderwać od niego wzroku. 
- Evan Palmer - podniósł się drugi z nieznajomych. 
Miał oliwkową cerę, piegi i kasztanowe włosy. Ubrany był  w pomarańczową bluzę i błękitne spodnie podwinięte do kostek. Uśmiechał się szeroko, pogodnie odsłaniając zęby. Gdyby nie chłodna stal jego oczu, nigdy nie powiedziałbym, że on i Chase to bliźnięta. 
- Liam Blake - powtórzyłem, czując się coraz bardziej idiotycznie w pomiętych majtkach z supermana. 
Dodatkowo dostrzegłem, że Josh nadal mi się przypatruje. Posłałem porozumiewawcze spojrzenie Peterowi, który także to zauważył, po czym wróciłem do sypialni, wziąłem ubrania i zniknąłem w łazience. 
Mój policzek, obity wczoraj przez Adama, wyglądał już dużo lepiej. Był tylko trochę spuchnięty i zaczerwieniony, ale wiedziałem, że do jutra zniknie. Gdy głosy w pokoju ucichły, wyszedłem. Byli tu tylko Pete i Vanessa. 
- Hej - przywitałem się z nią. 
- Słyszysz? - spytał Peter, chociaż wiadome było, że nie słyszałem. - Nora nie wróciła na noc.
- To prawda - podjęła Van. - Wczoraj wieczorem weszła na moment i wyszła z powrotem. 
Momentalnie wzrosło mi ciśnienie, ale zanim zdążyłem się zdenerwować, Van kazała mi się uspokoić. Po raz kolejny powtarzała, że nie mam prawa jej ograniczać i że ona wie najlepiej, co robi. Nie mogłem uwierzyć, że moja przyjaciółka jest tak ślepa, że naprawdę nie widzi, co się dzieje i jaki jest Adam Whitney...  
Zdawało mi się, że wszyscy byli tak samo ślepi, wszyscy oprócz mnie. 
Wariowałem. Chyba wariowałem. 
- Jestem żałosny - przyznałem cicho, zwieszając głowę. 
Poczułem miękkie, ciepłe objęcia Vanessy. Nie zaprzeczyła, ale też nie potwierdziła tego, co powiedziałem. Zerknąłem w górę, na Petera, który tłumił śmiech. 
- Co - warknąłem w jego stronę. 
- Nic, przypomniało mi się, jak nasz drogi współlokator się na ciebie patrzył - zarechotał. 
Wiedziałem, że częściowo celowo zmienia temat, ale nie protestowałem. 
- Przestań - skrzywiłem się ze śmiechem. 
- Też ci się podoba? - zamruczał, trącając mnie w ramię. 
- Nie chcę wnikać w to co sobie myśli. Jak ma ochotę, to niech sobie na mnie patrzy. Zresztą chyba i tak bardziej podoba mu się Max, nie?
Peter pokiwał głową. 
- Nieźle trafiliśmy - stwierdził nadal się śmiejąc. 
- Jest w porządku. To, czy woli dziewczyny czy nie mnie nie interesuje - powiedziałem, nie chcąc być aż tak okropny. 
Pete spoważniał. 
- Wiem. Mnie też nie. Lubię go.
Uniosłem jedną brew, na co wybuchnął kolejną falą śmiechu, a ja rozluźniłem się, myśląc, że może serio powinienem trochę odpuścić z Norą, a bardziej skupić się na moich przyjaciołach. To miał być nasz czas. Collage. Nie mogłem tego zmarnować. 

wtorek, 24 listopada 2015

Rozdział 9

 Westchnąłem. Wróciliśmy do pokoju, ale nie zostałem w nim. Postanowiłem sprawdzić jeszcze jedno miejsce. Jeśli nie będzie jej tam, dam sobie spokój - myślałem, w głębi duszy wiedząc, że to nieprawda. 
 Skierowałem się na zachodnie zbocze. Idąc przez parking, rozglądałem się na wszystkie strony, aby przypadkiem nie pozwolić jej uciec sobie spod nosa. Minąłem murek z kałużą zaschniętych wymiotów i zszedłem na skwer, który kilka metrów dalej stromo spadał w dół. 
 Za plecami słyszałem coraz więcej głosów. Setki nastolatków wybierały się właśnie na jedną z powitalnych dyskotek, a ja nie rozumiałem, czemu nikt nie przejmuje się nieobecnością Nory i dlaczego nikt nawet nie zauważył, że jej nie ma.
Zobaczyłem w oddali czarny zarys postaci. Odetchnąłem.
 - Nora - wyszeptałem, kiedy zbliżyłem się do niej. 
Siedziała na swoim kamieniu, odwrócona plecami do mnie. Na czubku głowy miała niedbałego, poszarpanego koka, a na nogach ubłocone buty. 
- Liam - odpowiedziała cicho, wykręcając szyję w moją stronę. 
- Czy on ci coś zrobił? - spytałem rzeczowo.  
- Nie - odparła trochę drżącym głosem.
- Nie bój się - poprosiłem, ale ona tylko potrząsnęła głową z lekkim uśmiechem - nie boję się ciebie.  
- Chcę ci pomóc, Nora. Bardzo chciałbym ci pomóc. 
- Nie potrzebuję pomocy - obruszyła się lekko. - Przecież nic mi nie jest. 
- Narazie - mruknąłem, ale stopiło się to z jej kolejnymi słowami. 
- Jak się czujesz? Boli jeszcze?  - wskazała wysuniętą brodą na mój policzek. 
- Już nie - skłamałem. 
- Przepraszam za to. 
- Nie twoja wina - wzruszyłem ramionami. - To on jest nienormalny. 
Odsunęła się ode mnie nieznacznie. 
- Nie jest. Jest po prostu trochę porywczy. I nerwowy. Ale to tyle, nic więcej. 
- Jasne - odparłem cicho. 
Nastała krępująca chwila przepełniona napiętą ciszą. Nie byłem pewien, ale może uraziło ją to, że powiedziałem źle o Adamie...
- Powinnam wracać do pokoju. Do dziewczyn. Już dość późno. 
Podnieśliśmy się. 
- Na pewno wszystko dobrze? - upewniałem się. 
- Tak, tak - powiedziała. 
- Czy mogę - zagryzłem wargę i westchnąłem. Teraz albo nigdy. - Czy mogę cię przytulić, Noro? 
Była zaskoczona, ale uśmiechnęła się miło. Pokiwała głową. Objąłem ją dość niezdarnie, ale mocno i - jak mi się wydawało - czule. Upłynęło kilka sekund, kiedy poczułem, że dziewczyna delikatnie się wykręca. 
- Wiesz, Adam może zobaczyć. Nie chcę narażać cię na kolejne bitki - wyjaśniła. 
Jej głos drżał jeszcze bardziej, ale tym razem z pozytywnych (mam nadzieję) powodów. Zadowoliło mnie to. Rozmarzyłem się na moment, ale musiałem skupić uwagę na mojej towarzyszce, która coś mówiła, a ja nie słuchałem. Przytaknąłem tylko, nie mając pojęcia na co, ale nie zorientowała się, że myślami byłem kompletnie gdzie indziej. 
- On cię nie skrzywdzi - popatrzyłem jej głęboko w oczy. - Nigdy, rozumiesz? Nigdy - obiecałem dość poważnym tonem. 
Pokiwała tylko głową, zarumieniona. 
Wątpię, żeby mi uwierzyła, ale może chociaż pocieszały ją moje starania. Może jestem uroczy, czy coś. 
Staliśmy chwilę pod jej drzwiami. Była noc, gwiazdy, muzyka z dyskoteki, właściwie wszystkie czynniki uznawane powszechnie za sprzyjające romantycznej atmosferze. Patrzyła na mnie jakby z wyczekiwaniem, ale nie zrobiłem niczego godnego pochwały. Stałem tylko i pozwoliłem odlecieć idealnemu momentowi na pocałowanie Nory Anderson. 
Gdy w końcu pożegnała się szeptem i zamknęła drzwi, było za późno.  

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 8

 Szliśmy przez campus szybkim krokiem, Max nieco z przodu. Za nim ja i Peter. Josh natomiast truchtał z boku, uważnie przyglądając się naszemu nowemu towarzyszowi. Był wysoki i chyba nawet przystojny, ale nie wydawał mi się aż tak imponujący. Nie znam się na chłopakach. 
- To tam - wskazał rozświetlone okna. - Nie chcę tam podchodzić, poczekam. 
- Dziękuję ci bardzo - powiedziałem szczerze. - Resztę załatwię sam.
-Uważaj - nakazał. - Nie przesadzaj, pamiętaj, że są silniejsi od ciebie.
Sytuacja zrobiła się dość poważna, atmosfera napięta. Czułem się jak odważny, niegrzeczny chłopak, który idzie zrobić coś bardzo ważnego, przełomowego, coś, co zmieni go w mężczyznę. Chyba tylko ja miałem takie odczucie, ale nie pozbywałem się go na siłę. 
Popatrzyłem na Petera na znak, że już możemy iść, ale on stał w miejscu. 
- Nie zamierzam się im podstawiać. Poczekam tu, jakby coś to zawołam pomoc. 
- Daj spokój, przecież nie idę się bić - zapewniłem, chociaż w głębi duszy nie liczyłem na to, że obejdzie się bez pięści. 
- Wątpię, żeby ten Adam chciał rozmawiać. 
- Ja też nie chcę - odparłem. - Ale muszę. 
- Wcale nie musisz. Ona o to nie prosiła. Są razem niewiadomo jak długo, a ty znasz ją kilka godzin. Już przez nią dostałeś. Zastanów się. Chcesz zepsuć sobie opinię już w pierwszy dzień w Mountlake? Mamy tu spędzić trzy lata, pamiętaj o tym. 
Zacisnąłem zęby, bo miał rację, a ja nie mogłem się zgodzić. 
- Dobra, poczekaj - odpowiedziałem w końcu i obróciłem. 
Bałem się, ale równocześnie czułem przyjemną ekscytację. Chwilę wcześniej myślałem, że tylko Josh i Pete chcą tu przyjść dla zabawy, ale teraz dostrzegłem, że i ja traktuję to jako niebezpieczną rozrywkę. W porządku, może są bardziej szalone i niebezpieczne rzeczy, jakie można robić w campusie, ale dla mnie już to było niezłą przygodą. 
Wmawiałem sobie, że idę jedynie dla Nory i że adrenalina wcale nie rozsadza mi głowy. 
Zobaczyłem przez okno Waltera Caldermana. Drzwi były uchylone - pewnie często ktoś ich tu odwiedzał, byli popularni. Zatrzymałem się na progu, pewnie popychając drzwi. Wzrok dwóch rosłych brunetów, którzy byli chyba bardziej facetami niż chłopakami, padł na mnie. Milczeli. Byli sami, więc oceniłem, że jeśli nie wejdę do środka, tylko zostanę tutaj, w razie potrzeby zdążę im uciec.
- Szukam Adama - powiedziałem pewnym głosem.
- Szukaj dalej, tu go nie ma - odparł jeden, rozpościerając wielkie ramiona w geście bezradności.
- A gdzie jest? - zapytałem. 
- Nie wiem. Nadużywasz trochę naszej gościnności - dodał po chwili ciszy Walter. 
- Powiedz gdzie on jest i już mnie nie ma.  
-Stawiasz warunki? - zaśmiał się. - Ho,ho. Wyjdź stąd, młody. Już.
- Jest z nim Nora? 
- Co? - zatrzymał się w pół ruchu Calderman. 
- Czy jest z nim Nora - powtórzyłem. 
Wkurzył się. Wcisnął moje chuderlawe ciało w futrynę i patrzył na mnie groźnie. 
- Radzę ci się do niej nie zbliżać - warknął. 
- Puść - poprosiłem, wysuwając się z jego spoconych objęć. - Nora się go boi. 
- Ty się go boisz - zarechotał, wypychając mnie za próg. 
Nie chciałem dłużej być blisko niego, więc posłusznie odszedłem. Wymieniłem z Peterem spojrzenia, aby wiedział, że już po wszystkim, ale nie podszedłem do nich od razu, żeby Calderman tego nie widział. 
Wizyta w pokoju Adama wcale nie była taka emocjonująca, jak się spodziewałem. Jedyne co stamtąd wyniosłem, to kolejna rada, aby zostawić Norę w spokoju...

środa, 18 listopada 2015

Rozdział 7

Poderwałem się. Musiałem odszukać Norę.
 Właściwie nie wiem czemu, ale ogarnęła mnie panika. Zdawałem sobie sprawę, że w oczach moich 
 przyjaciół wyglądam jak kompletny szaleniec, że moje zachowanie jest w nielogiczne i 
głupie, ale coś mną kierowało, coś, czego nie mogłem powstrzymać.  Po tym, jak widziałem Adama w furii miałem prawo się denerwować o dziewczynę pozostawioną z nim sam na sam. Zwłaszcza, jeśli była to taka dziewczyna. Nie byle jaka, tylko ona. Zacisnąłem pięści
   - Van, idźcie już do siebie. Zadzwoń jeśli Nora wróci, okej? - poprosiłem
   - Liam, jesteś ranny - jęknęła Angela. 
Popatrzyłem na nią krzywo
   - Nie jestem ranny - powiedziałem. - Uważajcie na siebie.
   - Może pójdziemy z tobą - zaproponowały. 
   - Nie - wtrącił się stanowczym głosem Peter. - Dzisiaj jest ta powitalna impreza, nie? Przygotujcie się, czy coś. 
Popatrzyły po sobie. Nie martwiły się o swoją współlokatorkę tak bardzo jak ja, ale równocześnie wiedziały, że pójście na zabawę w takiej sytuacji nie jest najlepszym pomysłem. 
Przestałem się przejmować moim podsiniałym policzkiem i wyszedłem z pokoju zanim zdążyły zalać mnie kolejną  falą piskliwych protestów. 
Było chłodno.  Czułem się dziwnie, może dlatego, że pierwszy raz ktoś dał mi w twarz, a może dlatego, że pierwszy raz zależało mi na dziewczynie. A może dlatego, że dostałem akurat od chłopaka tej dziewczyny. 
Nadal nie rozumiałem, dlaczego to zrobił. Jedynym sensownym wytłumaczeniem był fakt, że Adam Whitney był nienormalny. Tak, nie da się ukryć, myślałem, idąc przed siebie. Nie do końca zaplanowałem, jak będzie przebiegało moje poszukiwanie Nory, więc przystanąłem pod drzewem i skupiłem się. Było wiele opcji, mogła być u niego, albo u kogoś znajomego. Albo na zboczu. Albo w ogóle nie było jej na terenie campusu, może gdzieś razem pojechali. 
Zdałem sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji jestem i że tak naprawdę ona może się teraz świetnie bawić, a tamta scena była tylko pokazem męskości Adama i formą przekazania mi, że oboje mnie nie lubią. Starałem się odrzucić taką wizję, nie wierzyłem w nią.
Ktoś szturchnął mnie w ramię. 
    - To co robimy? - usłyszałem głos Petera.
Odwróciłem się. Stał razem z Joshem tuż za moimi plecami, szczerząc zęby. Byli dumni, że przyszli pomóc i choć wiedziałem, że dla nich to tylko wieczorna, niecodzienna atrakcja, było mi miło, że nie zostawiali mnie samego. 
W tym momencie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Może nieco żałosny, ale jak już wspomniałem, wtedy nie obchodziło mnie nic innego niż Nora. Mój wzrok spoczął na drzwiach sąsiadujących z naszymi
- Co robisz - zdziwił się Pete, ale nie zdążyłem odpowiedzieć. 
Sekundę po tym, jak zastukałem, przed naszymi oczami stanął niski chłopak w okularach. 
 - Hej - powiedział nieco pytającym głosem. 
 - Cześć, nazywam się Liam Blake, a to są Peter Paulson i Josh Lancaster. Mieszkamy obok.
 - Oliver Grey - skinął. - Co ci się stało? - chciał wiedzieć. 
Uśmiechnąłem się sucho
- My właśnie w tej sprawie. Szukamy Adama Whitney'a, jest w radzie uczniowskiej, na ostatnim roku. Wysoki, napakowany, krótkie włosy. Rozdawał dziś takie książki...
- Jestem tu nowy, nie znam go. Ale poczekaj - wychylił się w głąb pokoju - Max? Chodź na chwilę. Szukają jakiegoś Adama z rady uczniowskiej - wyjaśnił. 
Wycofał się z progu, żeby zrobić miejsce drugiemu chłopakowi. Brunet z równo ułożonymi włosami i starannie wyprasowanym ubraniem podał mi rękę
- Max Hampton. A więc szukacie Whitney'a, hmmm? To on ci to zrobił? - wskazał na moją twarz. - Nie wiem, jak mu podpadłeś - kontynuował nie czekając na odpowiedź - ale odpuść sobie. To - wskazał ponownie - jest niczym w porównaniu do tego, co ten koleś potrafi. Zgniecie cię gołymi rękami, byleby tylko zyskać w oczach przewodniczącego, Caldermana. Lepiej z nimi nie zadzierać. 
Milczałem, ze wzrokiem wbitym w jego nienagannie czyste adidasy
- Wiesz, który to jego pokój? - spytałem wreszcie. 
- Liam, może jednak powinieneś dać sobie z nią spokój - zaproponował Peter.
- Nią? - zapytał Max. - Startujesz do Nory? Stary, oszalałeś
- Nie startuję. Rozmawialiśmy. Nic więcej. 
- Też kiedyś dostałem od Whitney'a. Też tylko z nią gadałem. Podbił mi oko, chociaż doskonale wie, że nigdy nie zainteresowałbym się Norą. 
- Po prostu się o nią martwię - przyznałem.
- Niepotrzebnie. On nic jej nie zrobi, potrzebuje jej
- Potrzebuje?
- Tak. Wtedy jest fajniejszy, atrakcyjniejszy. Zabiega o niego więcej dziewczyn, każda chce być tą, która odbije go Norze. Chce, żeby o niego walczyły, rozumiesz
- Szczerze, nie - przyznałem
Max westchnął, zdejmując z wieszaka czarną bluzę. Zarzucił ją na siebie wychodząc z pokoju
- Nie pamiętam numeru - powiedział - ale trafię bez problemu. Chodźcie
 

 

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6

 Odczekałem chwilę, po czym chwiejnym krokiem ruszyłem do pokoju. Nie miałem klucza, ale zostawiliśmy uchylone okna. Włożyłem ramię do środka i z trudem udało mi się najpierw zamknąć, a potem otworzyć na oścież jedno z nich. Podciągnąłem się i wlałem do pokoju niczym glut, nie panując nad swoim ciałem. Z hukiem spadłem na podłogę, co nawet trochę mnie rozśmieszyło, bo była to scena rodem z kreskówki. Mimo humoru, jaki na moment mi dopisał, czułem się nie najlepiej. 
    Powlokłem się do łazienki. Spojrzałem w lustro na trzy-cztery. Skóra na mojej lewej kości policzkowej była w jednym miejscu obtarta, a wokół tworzył się malinowy siniak. Usta kleiły mi się od żółto - szarej, zasychającej już mazi. Prawą stronę twarzy miałem odgniecioną na czerwono, co świadczyło o tym, że po upadku leżałem na trawie dłużej, niż mi się zdawało.  Umyłem ją w ciepłej wodzie i przetarłem otarcie spirytusem, tak jak kazała mama. Wątpię, żeby przewidziała, że dostanę od starszego chłopaka już w pierwszy dzień, spodziewała się raczej przecięcia czy czegoś takiego. Tak czy owak podziękowałem jej w duchu, że spakowała mi mini apteczkę. 
      Położyłem się do łóżka i postanowiłem czekać na chłopaków. Liczyłem też na to, że Van zaparzy mi herbatę, jak w domu. Lubiłem się czasami trochę nad sobą poużalać, a atak Adama był ku temu odpowiednią okazją. 
      Zamknąłem oczy i myślałem o Norze. Co z nią. Czy zostawiła Whitney'a, czy może nadal z nim jest. Zrobił jej coś? Awanturuje się, że ze mną gadała? 
      Usłyszałem klucz przekręcany w zamku i przyciszone komentarze Vanessy, Petera i Josh'a o włamywaczu.

- To ja - zawołałem do nich z sypialni.
- Li? Jak ty tu ... - zaczęła Van. - O boże co ci się stało? - dokończyła, widząc mnie.
- To nic, nic takiego. Czy Nora jest u was?
- Kto?
- Nora - powtórzyłem. 
- O jezu, co mu jest - dobiegł mnie zdziwiony głos Angeli. 
Van nadal nie odpowiadała. Mimo, że cała sytuacja trwała jakieś 10 sekund, denerwowała mnie powolność ich wszystkich.
- Peter! - podniosłem głos. Gdy się zjawił, zacząłem, zanim zdążył spytać o moją twarz. - Pete, idź do dziewczyn i zobacz, czy Nora tam jest, proszę. To bardzo ważne.
 Nie wiedzieć czemu nie wydał się wstrząśnięty moim stanem, ale cieszyło mnie to. Kiwnął tylko głową i szybko wyszedł. 
- Powiedz wreszcie co się stało - poprosiła Vanessa. 
Nie chciało mi się opowiadać, ale zaniepokojone oczy mojej przyjaciółki były już pełne łez, więc westchnąłem i zebrałem myśli. 
- Byłem z Norą. Nic wielkiego, tylko ze sobą rozmawialiśmy. I przyszedł ten jej chłopak - dziewczyny wymieniły spojrzenia. - Tak, ten super zapaśnik z ostatniego roku - zachichotałem jak one wcześniej, tylko ze zirytowaną miną. -  Wkurzył się, nie wiem o co. Po prostu wpadł w szał. Dobra, mogłem powiedzieć coś, co go odrobinę zezłościło, ale bez przesady... Później dał mi tylko w twarz i zabrał ją. A ona nie chciała. Bała się. 
 Nic nie odpowiedziały, ale obie cicho jęknęły. Były równocześnie wystraszone i zakłopotane. Ciszę przerwał zdyszany Peter. 
- Nie ma jej - zakomunikował, a mi urosła w gardle olbrzymia gula.