wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 18

 Rankiem obudziłem się, nie pamiętając zupełnie wczorajszego wieczora. Wiedziałem, że przyszła do nas Vanessa i że poryczałem się jak dziecko. Ale nie miałem pojęcia kiedy położyłem się do łóżka, kiedy Van od nas wyszła, ani kiedy wrócił Josh. 
 Poszedłem wziąć prysznic, aby ukoić nieco nerwy po niedawnym załamaniu, jakiego doznałem. Gdy skończyłem, wsunąłem na siebie koszulkę z Green Day, szare dresy i skarpetki, po czym usiadłem z paczką herbatników na kanapie. Była 7:39, a śniadanie zaczynało się o 9:00 i kończyło o 11:00. Wiedziałem, że Peter nie wstanie przed 9:00, a nie chciałem iść sam, więc miałem sporo czasu. Gdy dokończyłem ciastka i sok, poszedłem umyć zęby, wsunąłem na nogi nike'i i wyszedłem cicho na zewnątrz. 
  Zamknąłem drzwi na klucz wrzuciłem go z powrotem przed okno, szczęśliwie trafiając w fotel i nie robiąc hałasu. 
 Było chłodno i jasno. Las zasnuwała jeszcze lekka mgiełka, słońce narazie nie dawało żadnego ciepła, raziło tylko tak mocno, że musiałem mrużyć oczy. Wokół było kilka osób, zajętych sobą. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Postanowiłem przejść się w miejsce, gdzie jeszcze nie byłem: część wzgórza za stołówką, czyli jego wschodnią stronę. Były tam ławeczki pomalowane na biało i kilka drzew. Pod jednym zauważyłem postać. Serce mi przyspieszyło. 
  Siedziała oparta plecami o pień, z jedną nogą zgiętą i objętą ramionami, a drugą wyprostowaną na trawie. Miała niedbale spięte włosy, czarne legginsy i tęczową bluzkę tie-dyed. Zbliżając się do niej, szurałem, aby ją uprzedzić, że nadchodzę. Mimo to, kiedy stanąłem obok, drgnęła. 
 W tym momencie przypomniałem sobie, że przecież wczoraj ją rozgniewałem i że nadal może być zła, niechętna do przebywania w moim towarzystwie. Lekko zesztywniałem, zrobiło mi się głupio. Chciałem odejść, ale zamiast tego wyrwało mi się ciche:
- Noro. 
Odwróciła się powoli. Była blada, nieumalowana. Patrzyła na mnie w milczeniu. Jej oczy były mocno niebieskie, jako jedyne miały kolor. Były jednocześnie zlęknione, zmęczone i błagające. Błagające o co?
- Cześć - powiedziałem. Splotłem palce. - Chciałbym cię przeprosić za wczoraj. Nie powinienem był mówić tych rzeczy. 
Jeszcze przez chwilę mi się przyglądała, otwierając i zamykając usta kilkakrotnie. 
- Powinieneś sobie iść - powiedziała w końcu. 
Jej słowa uderzyły mnie i przez moment było mi od nich niedobrze. Jej ton nie był zły: nie wydawała się zdenerwowana, bardziej przestraszona i zrezygnowana. 
- Noro... - zacząłem, ale przerwała mi, wstając.
- Liam. Mówię poważnie. Nie gniewam się o to, co powiedziałeś. Po prostu nie powinniśmy się spotykać, rozumiesz? 
- Przecież tylko rozmawiamy, co w tym złego - rozłożyłem ramiona, ale ona wyminęła mnie i chciała odejść. - Nora! Przestań, nie zachowuj się tak. Posłuchaj mnie.
Odwróciła się. 
- Nie, to ty mnie posłuchaj - lekko warknęła, ale oblizała wargi i dalej mówiła już normalnie. - Nie chcę, żeby Adam znowu cię skrzywdził. Nie chcę tego, naprawdę.
- Nie chcesz? No popatrz, ja też nie. 
- Im więcej czasu będziesz ze mną spędzał, tym większe prawdopodobieństwo, że on nas nakryje.
- Nakryje na rozmowie? Nora, nie widzisz w tym niczego nienormalnego? 
Westchnęła. Chyba widziała i to zbyt wyraźnie. Podszedłem do niej i spojrzałem prosto w oczy. 
- Jeżeli chcesz, żebym sobie poszedł, pójdę. Zostawię cię. Ale powiedz, że nie chcesz mojego towarzystwa. Nie myśl o Adamie. Powiedz mi prawdę. 
- Liam - wypowiedziała moje imię z zastanowieniem, powoli. - Chcę, żebyś został. 
Zadrżała, kiedy chwyciłem lekko jej nadgarstki. Patrzyłem jej w oczy. 
- Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało - jęknęła nieco płaczliwie. 
- Nic mi nie będzie. Skrzywdzi mnie dopiero wtedy, gdy zrobi coś złego tobie - czy nie przesadziłem z romantyzmem?
Twarz Nory pojaśniała w szczerym uśmiechu, a na jej policzki wypłynął rumieniec. 
- Nie musisz się go bać - zapewniłem, obejmując ją ostrożnie ramieniem. 
Poddała mi się i przywarła do mojego torsu. Czułem, że zaraz eksploduję. Przytulałem Norę, starając się wyjść na prawdziwego mężczyznę. 
 Naprawdę uwierzyła, że nie obawiam się jej chłopaka psychola i że ją przed nim obronię. 
 Była zbyt śliczna, delikatna i smutna, żeby wyprowadzać ją z błędu.
 

Rozdział 17

 Wyszliśmy razem z pokoju dziewczyn. Kierowaliśmy się w milczeniu na zachodnie zbocze, za którym widać było jeszcze skrzącą różowawą łunę. Udawałem, że nie zauważam nerwowego rozglądania się Nory. Wyraźnie starała się przemknąć niezauważona, żeby nie natknąć się na Adama Whitney'a, ani jego kumpli. Zacisnąłem szczękę. Bolało mnie, że nie możemy mieć chwili spokoju i że spotkanie ze mną wiąże się ze stresem i nerwami dla dziewczyny. 
 Rozluźniła się dopiero kiedy usiedliśmy na płaskim kamieniu, twarzą do czerwonego słońca i ciemnej plamy lasu. 
- Jak się czujesz? - zapytałem. 
- Dobrze - uśmiechnęła się pogodnie. 
- Co dziś robiłaś?
Zacisnęła usta w cienką linię, jakby się zastanawiała nad czymś bardzo skomplikowanym i odległym. Wreszcie wymamrotała:
- Byłam w Drescott.
- Drescott? - zdziwiłem się. 
Było to miasteczko kilka kilometrów za Carrighton, jakieś półtorej godziny jazdy. 
- Mam tam przyjaciela - wyjaśniła szybko. - Erica. 
- Erica - znowu po niej powtórzyłem.
A więc oprócz Adama był jeszcze jakiś Eric. 
Kiwnęła głową. 
- Masz samochód? - spytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź: przecież podwozi ją Adam. 
- Nie - odparła - ale mam koleżankę, Julie. Ona też tam jeździ i mnie zabiera.
- Też zna Erica?
- Tak.. tak jakby. Można tak powiedzieć - wyczułem w jej głosie lekkie zmieszanie. 
 Nie była zadowolona z tego tematu rozmowy, a ja nie chciałem się narzucać mimo, że paliła mnie ciekawość, kim jest Eric. Wierzyłem, że dowiem się w swoim czasie. 
- Dlaczego Adam się wścieka, że rozmawiasz ze mną, a nie ma nic przeciwko twoim spotkaniom z kolesiem z innego miasta? - wypłynęło z moich ust, chociaż starałem się to w nich zatrzymać. 
Przeklnąłem się w myślach. 
- Nie zna go - wzruszyła ramionami, udając obojętność.
- Mnie też nie zna - zauważyłem, znowu żałując, że się odezwałem. 
- Tak - zgodziła się - ale wie o twoim istnieniu. 
Zamilkłem. Wyobraziłem sobie Norę uciekającą z campusu od chłopaka tyrana, żeby znaleźć pocieszenie w ramionach innego, zapewne milszego i grzeczniejszego. To byłoby całkiem romantyczne gdyby nie fakt, że przybyło mi konkurentów, a jak się okazuje, ja jestem na szarym końcu. 
- Gdybyś miała jakiś problem - zacząłem niepewnie - to wiesz. Nie musisz jechać aż do Drescott. 
 Popatrzyła na mnie oczami, które w tym półmroku wydawały mi się całkiem czarne. Przez moment była bardzo poważna i chłodna jak Chase, ale w końcu się uśmiechnęła i przeczesała włosy dłonią. 
- Dzięki, Li - odparła. - Ale każdy ma jakieś problemy. I każdy musi się z nimi uporać. Wiesz, najlepiej liczyć na siebie. 
Albo na Erica, prychnąłem w myślach. Obrzuciła mnie szybkim, badawczym spojrzeniem tak, jakbym powiedział to na głos. 
- Inteligentna, śliczna, zabawna dziewczyna nie powinna mieć problemów. Zwłaszcza gdy ma kochającego chłopaka u boku - dodałem po chwili, nieco ciszej. 
- Kochającego chłopaka? - zaśmiała się gorzko. 
- Nie mówię o Adamie - sprostowałem  spokojnym, pewnym tonem. 
Przełknęła głośno ślinę i wstała, otrzepując spodnie. 
- Może nie powinieneś wcale mówić - przeszył mnie jej lodowaty, ale równocześnie nieco płaczliwy głos.
 Zaczęła wspinać się na szczyt jak mogła najprędzej, tak, że zanim dotarło do mnie, że odchodzi, już jej nie było. Wybiegłem na górę, rozglądając się po parkingu i jedynej drodze prowadzącej do campusu, ale nigdzie jej nie widziałem. Albo była piekielnie szybka, albo po prostu się rozpłynęła.
 Westchnąłem i skierowałem się samotnie w stronę swojego pokoju, myśląc o tym, co przed chwilą zaszło na zboczu. Czy byłem zbyt natarczywy? Zbyt ciekawski? Zbyt pewny siebie? Czy za bardzo wtrącałem się w jej prywatność? Czy kwestionowanie miłości kogoś takiego jak Adam jest w ogóle czymś złym? Czy ona naprawdę go kocha, skoro tak ją uraziła wzmianka o nim? Czy Eric nigdy nie poddawał jej pomysłu rozstania się z nim? 
 Zatrzymałem się na moment przed drzwiami, ale pokonałem chęć pójścia do dziewczyn, aby sprawdzić, czy z Norą wszystko w porządku.
                  *                        *                              *                                  * 
- I co z nią? - chciał wiedzieć Peter. 
Był sam, reszta musiała już wrócić i Chase poszedł do siebie. Zgadywałem, że Josh został z Maxem. 
Zacisnąłem usta, zwieszając głowę. Czułem się dziwnie, nigdy wcześniej tak nie miałem. W życiu podobały mi się na poważnie tylko dwie dziewczyny: w pierwszej i drugiej klasie szkoły podstawowej Amber Tibethon (znienawidziłem ją, kiedy zaczęła dokuczać Vanessie) oraz Tina Walker w gimnazjum. 
 Tina była zupełnie inna  od Amber. Miała długie, brązowe włosy, często rozpuszczone. Jej drobną twarz pokrywały złote piegi. Miała wesołe oczy, piękny uśmiech i szczupłe, zgrabne ciało pływaczki. Byłem nią totalnie zafascynowany. Od pierwszego roku stawałem na głowie, żeby mnie dostrzegła, w drugiej klasie usiedliśmy razem na obiedzie, a w trzeciej pocałowała mnie na szkolnym boisku. Ten jeden jedyny raz. Teraz tego żałuję, ale naprawdę nie było mowy o odtrąceniu Tiny Walker w wysokim kucyku i stroju gimnastycznym ze spodenkami przypominającymi damskie bokserki. Chodziliśmy ze sobą dwa miesiące, ale nie dawała się nawet dotknąć i potrzebowała mnie jedynie do noszenia torby na treningi. Później zostawiła mnie dla Marka Laysera, licealisty. Było to moje pierwsze rozstanie, ale wcale nie cierpiałem z tego powodu zbyt długo. Chyba wtedy dopiero zrozumiałem, że nigdy nie kochałem Tiny. 
 Ale teraz byłem pewien. Teraz wszystko było inaczej. Kochałem Norę Anderson. Nie chciałem się z nią całować tylko dlatego, że ma na sobie majtki i udaje, że to spodnie, chociaż może gdyby takie miała, wcale bym nie protestował. Nieważne. Chodziło o to, że naprawdę marzyłem o robieniu tych wszystkich głupich rzeczy, które dziewczyny powszechnie uznają za przeurocze i romantyczne. Naprawdę chciałem zobaczyć ją w swojej bluzie nawet, gdyby wtedy to mi byłoby zimno. Zawsze uważałem to za bezsens: dlaczego to chłopak ma przewidywać pogodę i ubierać się odpowiednio, a potem cierpieć bo dziewczynie zachciało się sukienki bez ramiączek? Teraz to rozumiałem, a przynajmniej wmawiałem sobie, że to rozumiem, gotowy zmusić Norę do celowego niezabrania kurtki, aby okryć ją swoją. 
- Liam - powiedział Pete, wyrywając mnie z zamyślenia. 
Poczułem, że oczy niewyobrażalnie mnie pieką. Z przeciągłym jękiem upadłem twarzą w poduszkę.
- Stary - zaczął.
- Kocham ją - wydusiłem. 
- Widzę - odpowiedział, głaskając mnie po plecach. 
Jak mama. Może to się wydaje dziwne, ale cóż. Znaliśmy się z Peterem zbyt długo, byliśmy już braćmi. Nie zawsze zachowywaliśmy się normalnie, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. 
 Usłyszałem stykanie w telefon.
- Co robisz? - chciałem sprawdzić, ale złapał mnie za włosy i docisnął z powrotem do poduszki. 
- Nic - poklepał mnie po głowie. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze. 
Leżałem na brzuchu, z oczu mimowolnie spływały mi ciężkie, gorące łzy. Czułem, jak do policzka klei mi się materiał. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i tak samo zatrzasnęły. 
- Oh, skarbie! - westchnęła Van, przyciągając mnie do siebie. 
Wyszeptałem "dziękuję" w stronę Petera nad jej ramieniem, rozumiejąc już, dlaczego bawił się komórką podczas pocieszania mnie. 
- Kocha ją - powiedział , aby przekazać Vanessie najnowsze wieści. 
Odsunęła się, żeby popatrzeć mi w oczy. Lekko mną potrząsnęła. 
- Kochasz kogo?
- Kocham Norę - szepnąłem.

 
 

niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 16

 Peter pierwszy zareagował na mój powrót, chociaż jestem pewien, że Chase zauważył mnie przed nim. 
- Co ty wyprawiasz, Li?! - denerwował się. - Gdzieś ty był! 
Nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi, ale oto leniwym krokiem podszedł do nas Chase. 
- Daj spokój, nie było go tylko dwie godziny - powiedział, patrząc na mnie znad okularów. 
- Dwie godziny? - zdziwiłem się. 
Oboje kiwnęli głowami. 
- Przepraszam - wymamrotałem. - Już jedziemy. 
Chase wzruszył ramionami i pokierował się w górę zbocza prowadzącego do lasu. Peter szedł na końcu, za mną, jakby pilnował, żebym znowu się nie oddalił. Droga zajęła nam około czterdziestu minut, czyli trochę dłużej, niż w tamtą stronę. Kiedy wdrapaliśmy się na szczyt, odwróciłem się do jeziora i obiecałem mu, że pewnego dnia przyjadę tu z Norą. 
 Wsiedliśmy do samochodu. Pachniało tu Chase'em, cukierkami, miętową gumą do żucia i czystością. Jak na auto szesnastolatka, było zdumiewająco zadbane. Podobało mi się to i wiedziałem, że kiedy będę już miał swojego wymarzonego pick-upa, będę się o niego troszczył tak samo, jak Chase o swojego nissana. 
 Wyjechaliśmy na drogę prowadzącą do Carrighton, żeby tam odbić w stronę Mountlake Collage. Nasz kierowca sięgnął ręką do torby z Targetu, nie odrywając oczu od jezdni nawet na moment mimo, że na co najmniej kilometr w przód i w tył nie widać było absolutnie nikogo. Po chwili szamotania ręką, wyjął puszki dr. Peppera i rzucił mi i Peterowi. Puścił kierownicę, żeby otworzyć swoją, a kiedy z sykiem ustąpiła, pociągnął głęboki, spragniony łyk. 
- Dzięki - bąknęliśmy z Peterem równocześnie. 
 Zerknąłem na kontrolki. 17:58. Zastanawiałem się, co robi Nora. Jak spędziła dzień. Czy była z Adamem? Pokłócili się? A może świetnie się razem bawili? A może siedziała z Vanessą i Angelą w pokoju. To by mnie bardzo cieszyło. 
 Pół godziny później byliśmy już w campusie. Okazało się, że reszta jeszcze nie wróciła, więc pokój Chase'a był zamknięty.
- Max wychodził ostatni, wziął klucz - wyjaśnił. 
Otworzyłem więc nasze drzwi i kiwnięciem głowy zaprosiłem go do środka. Poszedłem do łazienki, umyłem ręce i zęby, ochlapałem twarz i przeczesałem włosy. Musiałem włożyć pod kran również opiaszczone stopy i przebrać buty, bo vansy trzeba było wytrzepać, a nie miałem na to teraz czasu. 
- Idę do Nory - zakomunikowałem chłopakom, którzy siedzieli na kanapie i oglądali już mecz koszykówki. 
Oboje kiwnęli głowami i z powrotem obrócili się do ekranu. Wyszedłem na zewnątrz i owiał mnie chłodny wietrzyk. Wciąż było jasno, ale na niebo wstępowały pierwsze szarości. 
 Na trawnikach, alejkach, ławeczkach i w altankach zbierali się uczniowie. Rozmawiali, śmiali się, jedli, czytali... Zastanawiałem się, ile z tych osób poznam bliżej, czy może  z kimś się zaprzyjaźnię, a kogoś nie będę mógł znieść. Doszedłem do sektora drugiego dość szybko. Tutaj było zdecydowanie więcej dziewcząt. Chude, grube, szczupłe, ładne, brzydkie, przeciętne, ciemne, białe, azjatki, brunetki, szatynki, blond i rude, z makijażem i bez, takie w mini-spódniczkach i w takie w bluzach z kapturem, okularnice, pryszczate, z aparatem na zębach, plotkujące w grupkach, cicho szepczące coś do telefonu, zgarbione nad książką i słuchające muzyki. Tak, było tu wiele dziewczyn. 
 Odszukałem pokój numer 72 i zapukałem. 
- Hej, Liam - przywitała mnie Angela, otwierając drzwi szerzej, abym mógł wejść. - Jest w pokoju - kiwnęła głową, zamykając za mną. 
Uśmiechnąłem się miło i poszedłem do sypialni. Na łóżkach siedziały Van i Nora, obie w dresach i bluzach, z podkulonymi nogami, roześmiane. Umilkły na mój widok. 
- Cześć - powiedziałem do nich. 
Trochę sam siebie zdziwiłem, bo zignorowałem spojrzenie Vanessy i skupiłem się tylko na jej towarzyszce. Byłem okropnym chamem, ale nie potrafiłem oderwać wzroku od Nory. 
- Cześć, Li - uśmiechała się, wstając. 
Podeszła do mnie i uścisnęła moją dłoń. Była mała i chłodna. 
- Przejdziemy się? - spytała. 
Poczułem, jak od jej dotyku robi mi się gorąco. Mimo, że już dawno mnie puściła, skóra nadal lekko mnie swędziała i przyprawiała o dreszcz. 
- Chodźmy - powiedziałem szybko i puściłem ją przodem. 
Była niesamowita. 

Rozdział 15

 Staliśmy w zagajniku, pod zieloną kopułą drzew. Tuż przed naszymi stopami rozciągała się kilkumetrowa, łagodna skarpa bogata w wystające korzenie i głazy, usiana gęsto igliwiem, szyszkami i liśćmi. Gdzieniegdzie przezierały delikatne wrzosy i malutkie kwiaty. Wyobrażałem sobie, jak wkładam kilka z nich za uszko Nory. W dole skarpa przechodziła w złotą plażę, ta natomiast kończyła się wraz z linią wody. Tafla lekko falowała, wyznaczając coraz to nową, ciemną linię na piasku i oślepiając refleksami słońca. 
 Nie wiem, jak duże jest jezioro, ale rozciągało się dość daleko. Po drugiej stronie graniczyło ze ścianą sosen. Drzewa chyliły się tam ku wodzie, jakby miały zaraz spaść. Nie było tam takiej plaży, jak tutaj. Popatrzyłem na chłopaków. 
 Chase zdjął bluzę i zarzucił ją na ramię. Dopiero teraz zauważyłem, jakie ma żylaste i umięśnione ręce. Założył ciemne okulary, które dotąd wisiały zaczepione o serek jego koszulki. Siedział na kamieniu, kopiąc lekko w wodę bosą stopą i wystawiając twarz do słońca. 
 Peter podwinął dżinsy do połowy łydki i trzymając czerwone converse'y w dłoni, wchodził do jeziora. Delikatne fale rozbijały się o jego nogi, mocząc mu spodnie. Były już ciemniejsze nawet w połowie ud, ale mój przyjaciel nie zwrócił na to uwagi. 
 Biorąc z nich przykład, zdjąłem buty i wsunąłem stopy w cudownie ciepły, miękki piasek. Ruszyłem tuż przy linii wody w stronę przeciwną do tej, z której przyszliśmy. Przez długi czas patrzyłem w dół, zastanawiając się, kiedy ostatnio byłem nad jeziorem. W Fallingstone nie było jezior. Była tam tylko rzeka, Vienn River, ale była zbyt brudna, żeby do niej wchodzić. Krajobraz prawie się nie zmieniał: po lewej rozciągał się las, po prawej woda. Brzeg był pofalowany, z licznymi zakrętami i łukami. Dlatego kiedy się odwróciłem, nie widziałem ani chłopaków, ani trasy spacerowej. Zaczęły mnie już boleć nogi, więc poszedłem w głąb plaży i usiadłem. Ani się nie obejrzałem, a już leżałem, rozkoszując się gładkim, szeleszczącym podłożem i ciepłym wietrzykiem o zapachu żywicy i świeżej ziemi. Wpatrywałem się w błękitne niebo i sunące po nim śnieżnobiałe obłoki. Minęło może dwadzieścia minut, kiedy pomyślałem, że chłopaki chcą już może wracać i czekają na mnie. Wiedziałem, że zostawiłem ich zaledwie chwilkę temu, ale wolałem nie zrazić do siebie Chase'a już w pierwszy dzień. Niechętnie się podniosłem i rozpocząłem drogę powrotną. Szedłem plażą, żeby pozwolić nogom wyschnąć. 
  Śpiewałem pod nosem stare piosenki, które mi się nagle przypominały. Wokół nie było żywej duszy, więc nie krępowałem się szczególnie i wyłem jak u siebie w domu. Trochę się bałem, że ktoś mnie usłyszy, ale za bardzo się zaangażowałem, żeby przestać. 

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 14

 Jechaliśmy już około kwadransa. Żaden z nas nic nie mówił, jednak wcale nie czuliśmy się skrępowani ciszą. Zresztą nie było przecież całkiem cicho: samochód szorował o asfalt, ptaki śpiewały, a Chase dudnił palcami o kierownicę, bezgłośnie poruszając ustami. Próbowałem odgadnąć, jaką piosenkę ma teraz w głowie, ale bez skutku. 
 Przyglądałem mu się chyba zbyt niedyskretnie, bo po chwili zacisnął dłonie i oblizał wargi, unosząc lekko kąciki ust. Odruchowo spojrzałem w lusterko, ale widziałem w nim tylko jego włosy, czoło i brwi. Wiedziałem, że przyłapał mnie na gapieniu się, chociaż nie miałem pojęcia w jaki sposób. Udając niezrażonego, odwróciłem się do okna po mojej prawej stronie i skupiłem wzrok na przesuwającej się za nim ścianie lasu. Zacząłem się zastanawiać dokąd jedziemy, kiedy zobaczyłem drewnianą tabliczkę z czarnym napisem MOUNTLAKE i kilkoma czarnymi falkami. 
 Podobało mi się, że Chase uznał odwiedzenie jeziora za coś oczywistego i nawet nie spytał nas o zdanie. 
 Zaparkował na parkingu otoczonym niskim, kremowym płotkiem z cienkich deseczek. Patrząc z tej perspektywy, za ogrodzeniem widać było jedynie zalesione pagórki i błękitne niebo spowite puszystymi chmurami. Wysiedliśmy i skierowaliśmy  się w stronę wydeptanej ścieżki. Kilkadziesiąt metrów od nas rozpoczynał się alejkowy szlak turystyczny - trasa spacerowa wypełniona sklepikami z pamiątkami, budkami z lodami i tym podobnymi haczykami na pieniądze. 
 Ruszyliśmy więc w dół zbocza polną dróżką, pozwalając drzewom zasłaniać słońce, a wiatrowi rozwiewać nasze włosy. Wyobraziłem sobie, jak idę tędy z Norą. Jej loczki unosiłyby się, targane powiewami, muskałyby moją twarz, gdybym chciał się do niej zbliżyć. Pewnie by się uśmiechała, ukazując równe, białe zęby. 
- Jak już nauczysz się prowadzić - powiedział Chase - to zabierzesz tu Norę. 
Zdziwiłem się. Czy on czytał mi w myślach? 
- Nie mam samochodu - odparłem cicho.
Był to dla mnie bardzo drażliwy temat. Potrafiłem kierować autem i hamować. Wiedziałem, jak się zmienia biegi, jak wymienić koło i ile zatankować. Dobrze znałem znaki i przepisy. Wypadek, jaki mieliśmy z Peterem, był jego winą, zrobił to przez głupi moment nieuwagi. Jednak konsekwencje były poważne - wywiązała się wtedy niezła afera, musieliśmy naprawiać płot, odkupywać skrzynkę na listy i malować ścianę, co zajęło nam dwa letnie tygodnie. Takie dwa letnie tygodnie naprawdę potrafią zniechęcić młodego kierowcę do siadania za kierownicą. Tylko mój tata wiedział, że jestem niezły i że dałbym sobie radę na drodze, jednak nawet on nie zabrał mnie na kurs, ani nie zaoferował kupienia samochodu: uważał, że jestem za mały. 
- Coś się wymyśli - obiecał Chase. 
Oddalił się od nas o kilkanaście metrów, szedł z przodu, nucąc. Rozmawiałem z Peterem o tym, że już niedługo zacznie się szkoła.
- Masz tydzień, żeby zdobyć Norę, stary - powiedział. 
- Mam na to pięć lat - zauważyłem.
 Mountlake rządziło się bowiem nieco innymi prawami, niż inne collage'e. Trwało pięć lat, a nie trzy, a zaczynało się go w wieku szesnastu lat. Dwa pierwsze lata były przygotowaniem, kontynuacją liceum, tylko że na wyższym poziomie, niż w normalnych szkołach. Kolejne trzy były już normalnym collage'em, takim, jak wszędzie. Ostatnie dwa roczniki nie mieszkały w campusie, ponieważ na wzgórzu nie było wystarczająco dużo miejsca. Poza tym uczniowie w tych klasach są już pełnoletni, więc mogą wynajmować mieszkanie w Carrighton albo Mountland. 
  Pokręcił tylko głową. 
- Nie przeglądnęliśmy nawet naszym planów lekcji - zauważyłem. 
- Ważne, że będziemy razem w klasie, nie?  - powiedział, a ja przytaknąłem. 
Poczułem, że pod moimi stopami chrzęści piasek, podniosłem wzrok i oto znalazłem się w najpiękniejszym miejscu na świecie. 

wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział 13

 Zatrzymaliśmy się dwa kilometry dalej, pod Taco Bell. Nie wiedziałem, skąd Chase tak dobrze zna tę okolicę, ale był on tak tajemniczy, że właściwie nie byłem zdziwiony. 
- Evan na sto procent pojedzie do McDonald's, więc raczej ich szybko nie spotkamy - powiedział, wysiadając z auta. 
Udało mi się spojrzeć na zegarek, zanim kontrolki wygasły: była 14:12. Weszliśmy do cudownie klimatyzowanego pomieszczenia, wypełnionego zapachem frytek i mięsa. Kolejka wychodziła aż za czerwony filar, więc stanęliśmy na końcu, przy metalowych barierkach. 
Żołądek ściskał mnie z głodu, mimo, że tak naprawdę wcale nie chciało mi się jeść. To ta mocna woń sprawiała, że człowiek momentalnie robił się pusty i oczekiwał fali równie mocnego smaku. 
- A więc Fallingstone - wyrwał mnie nagle z jedzeniowego podniecenia Chase.  
- Tak - kiwnęliśmy z Peterem głowami. 
- Urodziłem się tam. Moja mama jest stamtąd. Kiedy miałem sześć lat, tata zmienił pracę i musieliśmy przeprowadzić się do Woods Chapel. 
Chłopak w dość neutralny sposób nie wspominał o bracie, tak, jakby ten zupełnie nie istniał. Chyba był przyzwyczajony do niewspominania o nim i nieprzyznawania się do niego. 
- Co z Norą? - spytał mnie. 
- Chyba ma się dobrze - bąknąłem, nie wiedząc tak naprawdę, co się z nią dzieje. - Nie znamy się zbyt dobrze - wyjaśniłem. 
- Dopóki jest tu Adam Whitney, nikt dobrze jej nie pozna - zauważył. 
- Za rok go nie będzie - powiedziałem. 
- I wtedy będziesz z Norą? - zapytał całkiem poważnie Chase.
Właściwie on zawsze mówił poważnie. 
Nie odpowiedziałem, gapiłem się tylko na niego, dopóki Peter się nie odezwał. 
- A ty masz dziewczynę, Chase? - chciał wiedzieć. 
- Nie mam - przyznał, zaciskając nieco szczękę. - Nie interesują się mną raczej. 
Nie chciałem w to wierzyć. To niemożliwe. Nawet ja się nim interesowałem, a przecież nie byłem dziewczyną. Gdybym był, już dawno zrobiłbym wszystko, żeby go zdobyć jeszcze przed rokiem szkolnym. 
Może to jego surowość i chłód odstraszał dziewczyny, a może to, że się nie uśmiechał, a chłopak powinien to robić. A może był po prostu nieśmiały. 
- Może poznamy cię z naszą przyjaciółą Vanessą - zaproponował Peter. 
Musiałem kilka razy przemyśleć jego słowa, zanim one do mnie dotarły. Pete chyba oszalał. Wyraził się o Van tak, jakby była zabawką i najwyraźniej zapomniał o jej aspołeczności. Wątpiłem, żeby chciała ona poznawać chłopaka, zwłaszcza takiego, jak Chase. 
- Jest w Mountlake? - zapytał. 
- Tak - przytaknął Peter. - W pokoju z jego Norą - kiwnął głową w moją stronę. 
"Moją Norą".
- Więc może - odparł Chase, udając się do kasy. 
Nie zdążyłem spytać Pete'a, co najlepszego wyprawia, bo on również odszedł. 
Kolejka przyspieszyła i ja również podszedłem do wolnej kasjerki. Zamówiłem ostrą tortillę z kurczakiem, frytki i picie. 
Z tacą wypchaną po brzegi ruszyłem do wyspy z przyprawami. Zauważyłem Chase'a przy stoliku w kącie, który rozpoczynał już swojego burgera. Razem z Peterem wzięliśmy kilka saszetek ketchupu, ostrego sosu, cukru i soli. Mogą się przydać w domu. 
Dom. Collage był moim nowym domem. 
Z rozbawieniem stwierdziłem, że Chase ma przy sobie podobne zapasy. 
Jedliśmy w ciszy, każdy zaangażowany w pełni w swój posiłek. Po zaledwie kilku minutach ze smutkiem stwierdziliśmy, że nic już nie zostało. Wywlekliśmy się na parking, składając Taco Bell niemą obietnicę, że będziemy tu wracali.
- Umiecie prowadzić? - chciał wiedzieć Chase. 
Popatrzyliśmy na siebie z Peterem. Uczyliśmy się jeździć w zeszłe wakacje. Rozbiliśmy wtedy samochód Paulsonów, wjeżdżając w dom sąsiadów. 
- To trochę sklomplikowane - przyznałem w końcu. 
- Tak tylko pytam. Jak chcecie, możemy czasem popróbować - zaproponował. 
Oceniłem ile kosztowałaby gruntowna naprawa jego auta i stwierdziłem, że chyba nie chcę ryzykować. 
Uśmiechnąłem się tylko, zostawiając odpowiedź otwartą. Odwzajemnił uśmiech, łapiąc ze mną kontakt we wstecznym lusterku. Po raz trzeci.


 

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział 12

 Postanowiliśmy zjeść obiad w Carrighton. O trzynastej naładowany nami samochód Chase'a wytoczył się z campusowego parkingu w dół wzgórza. Kierowaliśmy się na południe, wychodząc na przeciw palącemu słońcu. Droga przebiegająca przez las była zupełnie pusta. Łączyła miasto jedynie z naszym collage'm, więc nikt przypadkowy się tu nie zapuszczał. Evan włączył radio z głośną, brzęczącą muzyką. Szybko zaczął śpiewać aktualnie puszczany utwór i tańczyć na swoim siedzeniu. We wstecznym lusterku zauważyłem, jak jego bratu marszczą się brwi. Nawet nie popatrzył na Evana, wyłączył jedynie sprzęt i lekko rozluźnił ręce na kierownicy. Uśmiechnąłem się do siebie, uświadamiając sobie, jak bardzo bliźniacy do siebie nie pasują i jak bardzo ja pasuję do Chase'a. 
 Oczywiście nic do niego nie czułem. Zdecydowanie czułem coś do Nory Anderson.
 We względnej ciszy dojechaliśmy do celu, zatrzymując się pod Targetem. Evan gadał coś przejętym głosem, ale chyba nie zdawał sobie sprawy, że nikt go nie słucha. Trzymałem się z Peterem. Chase zaparkował i usiadł na murku obok nas, jak najdalej od swojego brata. 
- Coś długo ich nie ma - stwierdził głosem, który właściwie można by uznać za rozbawiony, gdyby nie surowość jego twarzy. 
To, że w ogóle się odezwał, bardzo mnie zaskoczyło. 
- Myślisz, że oni... - zaczął Peter.
- Pewnie tak - przerwał Chase. - Macie coś przeciwko gejom?
- Nie - zapewnił. 
- Absolutnie - dodałem. 
Chase kiwnął głową na znak, że to dobrze. 
- O, jadą - powiedział. 
Po kilku sekundach faktycznie pojawiło się auto brata Maxa. Wymieniliśmy z Peterem zaskoczone spojrzenia, zastanawiając się, skąd wiedział, że się zbliżają. Przecież nie było ich widać. 
- Usłyszałem - wzruszył ramionami, odpowiadając na niezadane pytanie. 
Zgrabnie zeskoczył z murku i poszedł w kierunku wejścia do Targetu. 
- On mnie przeraża - szepnął Pete. 
Nic nie odpowiedziałem, tylko przyglądałem się oddalającej, chłodnej postaci z niekrytym podziwem. Musze go poznać, pomyślałem. Trochę jak z Norą, tylko Chase'a nie miałem ochoty pocałować. 
 Moje rozmyślania przerwały głosy Maxa i Josha, połączone z rykiem Evana. Max, jako najwyższy i pewnie najsilniejszy z nich, wziął jeden z czerwonych wózków na zakupy. Do środka wskoczyli Josh i Ev, a na przodzie usadowił się Ollie. Na jego okrzyk " Ruszamy!", Max zerwał się w dziki pęd w stronę sklepu. Wpadli od środka, ledwo hamując przed regałami. Chase nadal patrzył na nich z niesmakiem, gdy wchodziliśmy. 
Poszedłem do półek z napojami, aby zaopatrzyć się w dr.Peppera, Mountain Dew, piwo korzenne dla Van i mrożoną herbatę. Gdy Peter zjawił się przy mnie ze słoikiem kawy, kartonem mleka i paczką cukru, razem udaliśmy się do kasy. Za nami w kolejce ustawił się Chase. Trzymał pudełko malin, zgrzewkę coli, czekoladę i wodę. 
 Udało nam się wydostać z Targetu przed resztą. 
- Wsiadajcie - polecił Chase pospiesznie wkładając rzeczy do bagażnika. 
- Nie czekamy? - spytał Peter, wskazując na sklep. 
- Wsiadaj, stary - poprosił Chase dobitnie, zatrzaskując klapę.  
Mój przyjaciel drgnął lekko i wsunął się na siedzenie obok mnie bez dalszych protestów. Ruszyliśmy w momencie, gdy chłopcy wyjeżdżali w wózku na parking. Chase nawet się nie obejrzał. Na jego ostrą twarz wpłynął niegrzeczny, dumny uśmieszek. Mrugnąłem i po uśmiechu nie było już śladu. Szare oczy wpatrywały się w drogę. 
- Myślę, że poradzą sobie sami - wyjaśnił. 
Zrobiło mi się nieprzyjemnie, wyobrażając sobie Maxa, Josha, Olivera i Evana razem w taki sposób. Peter wystawił język i skrzywił się. 
 Chase Palmer uśmiechnął się po raz drugi, patrząc mi w oczy w lusterku.

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 11

   Spotkałem Norę około godziny później, gdy wracałem z pokoju dziewczyn. Szła trzymając Adama za jego obrzydliwą, wielką dłoń. Zauważyła mnie i uśmiechnęła się, ale widząc moja minę, mieszaninę smutku, goryczy i złości odwróciła wzrok, spuszczając głowę i chowając się za jego potężnym cielskiem.
- Nienawidzę go - wycedziłem prawie bezgłośnie przez zęby.
- Daj spokój - poradził Peter, wyprzedzając mnie. 
Westchnąłem, udając się za nim. Miał rację i powinienem go słuchać. Nie popatrzyłem już w jej stronę. W przeciwnym wypadku zauważyłbym, jak wykręca się zza objęć Adama, żeby załapać ze mną choć sekundowy kontakt. 
                                      *           *           *           *          *
- Dobrze, że już jesteście - powiedział Josh, gdy wróciliśmy do siebie.   
Znowu siedzieli u nas wszyscy nasi sąsiedzi: Max, Evan, Oliver i... i Chase. 
Wszyscy śmiali się i rozmawiali głośno oprócz tego ostatniego, który siedział z podkulonymi nogami i bawił się moim jo-jo. 
Musiałem zostawić je na wierzchu. Wyglądał świetnie. Co może być cudownego w zabawie drewnianą kulką na sznurku? A może to jego postawa była cudowna? A może jego oczy? A może po prostu oszalałem, że w ogóle myślę w taki sposób o chłopaku. 
 Uniosłem brwi pytająco, zachęcając Josha do mówienia. 
- Dzisiaj mamy wtorek - zaczął. - A szkoła zaczyna się dopiero w poniedziałek. 
 Kiwnąłem głową na znak, że to wiem i zatwierdzam.  
- Więc - kontynuował - powinniśmy jakoś wyjątkowo spędzić ten ostatni tydzień wolności. Na początek proponuję wyjazd do Carrighton. Z tego co wiem, był tam tylko Max. 
- Przy okazji lepiej się poznamy i w ogóle - dodał Evan. 
Z nim akurat nie chciałem się poznawać bliżej, ale nie powiedziałem tego na głos. 
- Moglibyśmy jechać dzisiaj po południu - zaproponował. 
Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Jasne, dobrze jest znać miasteczko, w pobliżu którego spędzi się kolejne kilka lat... I naprawdę chciałem zintegrować się z (niektórymi) chłopakami. Wolałem jednak zostać w campusie, posiedzieć w pokoju, może spotkać się z Norą...  
- Jak dostaniemy się do Carrighton? - spytał rzeczowo Pete. 
- Autem - Evan kiwnął głową na swojego brata.
 Chase patrzył na niego niechętnie i ponuro spod swoich długich rzęs, a jego oczy wydawały się bardziej lodowate niż zwykle. Zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto chce udostępnić samochód pięciu obcym osobom, ale nie wyraził żadnego sprzeciwu na tę propozycję. 
 Zaczynałem go lubić. To znaczy od razu lubiłem go najbardziej, ale teraz zacząłem w nim dostrzegać pewne podobieństwa do siebie. Z tą różnicą, że on był wysoki, przystojny i... majestatyczny. A ja... Cóż. Ja nie. 
- Zabierzecie się z nami? - usłyszałem Olivera.     
Wyglądał, jakby wyjęto go ze szkoły podstawowej i wskutek okropnej pomyłki wsadzono do college'u. Był chudy jak dziecko, chudszy ode mnie, nie miał nawet cienia zarostu, a włosy na nogach mu jeszcze nie ściemniały mimo, że był brunetem  
- Ja tak, raczej tak - zgodziłem się, przypominając sobie swoje postanowienia o zostawieniu Nory w spokoju. - Ale przecież nie zmieścimy się do jednego auta - zauważyłem. 
- Spokojnie, Liam - powiedział Max. - Mam brata na drugim roku, Philipa. Ma całkiem niezła furę - poczułem w jego głosie nutkę dumy. 
- Wezmę ciebie - wskazał na brata - Olliego, Liama i Petera - zadeklarował Evan. 
Chase nawet nie skomentował faktu, że brat pozwala mu jeździć własnym samochodem, po prostu dalej bawił się jo-jo, nie podnosząc wzroku. 
Ten podział oznaczał, że Max i Josh pojadą sami, co oczywiście nie umknęło mojej nad wyraz inteligentnej uwadze. Zerknąłem na nich, łapiąc chłopców na wymienionych ukradkiem uśmiechach. Sposób, w jaki na siebie popatrzyli, nie pozostawiał większych wątpliwości, ale wolałem się w te sprawy nie mieszać.