Van zerwała się na mój widok, ale zapewniona, że nic mi nie jest, a twarz mam w jednym kawałku, usiadła na łóżku. Pete i Chase patrzyli mi w oczy, ale posłałem im uspokajające spojrzenie.
- Nie musiałeś - powiedziała cicho Nora.
Wpatrywała się we mnie. Była zawstydzona i przestraszona jednocześnie.
- Chciałem - odparłem tylko, niemal obojętnie. - Zamknijcie się porządnie na noc - poleciłem. - Pójdę już. Dobranoc.
Wyszliśmy. Grupka dziewczyn stojących pod drzewem zerknęła w moją stronę i zaczęła szeptać. Peter trącił mnie łokciem ze znaczącym uśmiechem. Prychnąłem.
* * * * *
Siedzieliśmy wszyscy w naszym pokoju: ja, Pete, Chase, Josh i Max. Zerkałem ciągle na dwóch ostatnich, aby przyłapać ich na jakimś geście świadczącym o ich relacji, ale bez skutku. Moje emocje po spotkaniu z Adamem znacznie opadły, więc mogłem znowu skupić się na moich gejowatych kolegach.
Nigdy wcześniej nie znałem żadnego geja. W zasadzie nigdy też nawet o tym nie myślałem. Nie zastanawiałem się, czy też mógłbym nim być. Przecież zawsze podobały mi się dziewczyny, to naturalne: Amber, Nora... Nigdy nie poczułem czegoś szczególnego do chłopaka. Pierwszym na jakiego w ogóle zwróciłem uwagę, był Chase, parę dni temu. Sam wtedy zdziwiłem się, że potrafię tak wnikliwie analizować wygląd i zachowanie drugiego faceta.
Zamknąłem oczy.
Przypomniałem sobie jego uśmiech we wstecznym lusterku. Pamiętam, że mnie wtedy bardzo ucieszył, podekscytował. Przebiegł mi przez ciało miły dreszcz.
- Liam - powiedział znaczącym głosem Max.
Otrząsnąłem się. Mój wzrok automatycznie powędrował na Chase'a, ale ten był zajęty skubniem nitek przy dziurach dżinsów. Popatrzyłem więc na resztę pytająco.
- Słyszałeś, o czym rozmawialiśmy? - chciał wiedzieć Max.
Pokręciłem głową.
- Chcemy jechać pod namiot - westchnął. - Na trzy dni. Wyruszylibyśmy po śniadaniu, a wrócili na sobotnią kolację.
- Pod namiot? - zdziwiłem się. - Ale w poniedziałek zaczyna się szkoła...
- Właśnie - wtrącił Josh. - Do wiosny nie będzie już możliwości żadnego takiego wyrwania się. Pomieszkalibyśmy nad Mountlake. To przecież jakaś godzina drogi stąd. No weź, Li. Nie zostaniesz tu sam.
- Stary, ale ja nie mam nawet namiotu.
- Żaden z nas nie ma - wywrócił oczami. - Kupimy w Carrighton. No, to co ty na to?
Popatrzyłem na Petera.
- W sumie może być fajnie - przyznał.
- Tylko żadnych dziewczyn, Nora da sobie radę - powiedział Josh.
Zacisnąłem usta. Zostanie z Van i Angelą, nie ma się o co martwić.
- Dobra, czemu nie - zgodziłem się w końcu, co wywołało ryk zadowolenia.
* * * *
Siedzieliśmy jeszcze z godzinę, kłócąc się o rzeczy, które trzeba kupić i zabrać nad jezioro. Trzy namioty. Dla każdego z nas latarka. Zapas baterii. Pięć zgrzewek wody. Dwanaście paczek Doritos. Trzy chleby tostowe. Cztery słoiki masła orzechowego. Kijki na ognisko.
Postanowiliśmy wziąć też Mountain Dew moje i Petera, colę Josha, moją apteczkę i kilka opakowań herbatników.
Mimo, że Max bardzo chciał żyć w zgodzie z naturą i samo wystarczalnie, ustaliliśmy, że w piątek pojedziemy do Carrighton umyć się i zjeść pizzę.
Było wesoło. Miałem kolegów. Jechaliśmy sami na wycieczkę. Jechał z nami Chase. Będę z nim w namiocie. Nie wiedzieć czemu, na myśl o tym zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Uśmiechnąłem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz