sobota, 6 lutego 2016

Rozdział 22

Van zerwała się na mój widok, ale zapewniona, że nic mi nie jest, a twarz mam w jednym kawałku, usiadła na łóżku. Pete i Chase patrzyli mi w oczy, ale posłałem im uspokajające spojrzenie.
- Nie musiałeś - powiedziała cicho Nora.
 Wpatrywała się we mnie. Była zawstydzona i przestraszona jednocześnie. 
- Chciałem - odparłem tylko, niemal obojętnie. - Zamknijcie się porządnie na noc - poleciłem. - Pójdę już. Dobranoc. 
Wyszliśmy. Grupka dziewczyn stojących pod drzewem zerknęła w moją stronę i zaczęła szeptać. Peter trącił mnie łokciem ze znaczącym uśmiechem. Prychnąłem. 
                                *          *            *           *          *
Siedzieliśmy wszyscy w naszym pokoju: ja, Pete, Chase, Josh i Max. Zerkałem ciągle na dwóch ostatnich, aby przyłapać ich na jakimś geście świadczącym o ich relacji, ale bez skutku. Moje emocje po spotkaniu z Adamem znacznie opadły, więc mogłem znowu skupić się na moich gejowatych kolegach. 
 Nigdy wcześniej nie znałem żadnego geja. W zasadzie nigdy też nawet o tym nie myślałem. Nie zastanawiałem się, czy też mógłbym nim być. Przecież zawsze podobały mi się dziewczyny, to naturalne: Amber, Nora... Nigdy nie poczułem czegoś szczególnego do chłopaka. Pierwszym na jakiego w ogóle zwróciłem uwagę, był Chase, parę dni temu. Sam wtedy zdziwiłem się, że potrafię tak wnikliwie analizować wygląd i zachowanie drugiego faceta.
Zamknąłem oczy.
Przypomniałem sobie jego uśmiech we wstecznym lusterku. Pamiętam, że mnie wtedy bardzo ucieszył, podekscytował. Przebiegł mi przez ciało miły dreszcz. 
- Liam - powiedział znaczącym głosem Max. 
Otrząsnąłem się. Mój wzrok automatycznie powędrował na Chase'a, ale ten był zajęty skubniem nitek przy dziurach dżinsów. Popatrzyłem więc na resztę pytająco. 
- Słyszałeś, o czym rozmawialiśmy? - chciał wiedzieć Max.
Pokręciłem głową. 
- Chcemy jechać pod namiot - westchnął. - Na trzy dni. Wyruszylibyśmy po śniadaniu, a wrócili na sobotnią kolację. 
- Pod namiot? - zdziwiłem się. - Ale w poniedziałek zaczyna się szkoła...
- Właśnie - wtrącił Josh. -  Do wiosny nie będzie już możliwości żadnego takiego wyrwania się. Pomieszkalibyśmy nad Mountlake. To przecijakaś godzina drogi stąd. No weź, Li. Nie zostaniesz tu sam. 
- Stary, ale ja nie mam nawet namiotu. 
- Żaden z nas nie ma - wywrócił oczami. - Kupimy w Carrighton. No, to co ty na to?
Popatrzyłem na Petera. 
- W sumie może być fajnie - przyznał.   
- Tylko żadnych dziewczyn, Nora da sobie radę - powiedział Josh. 
  Zacisnąłem usta. Zostanie z Van i Angelą, nie ma się o co martwić. 
- Dobra, czemu nie - zgodziłem się w końcu, co wywołało ryk zadowolenia. 
                                *                   *                       *                           *
 Siedzieliśmy jeszcze z godzinę, kłócąc się o rzeczy, które trzeba kupić i zabrać nad jezioro. Trzy namioty. Dla każdego z nas latarka. Zapas baterii. Pięć zgrzewek wody. Dwanaście paczek Doritos. Trzy chleby tostowe. Cztery słoiki masła orzechowego. Kijki na ognisko.
Postanowiliśmy wziąć też  Mountain Dew moje i Petera, colę Josha, moją apteczkę i kilka opakowań herbatników. 
Mimo, że Max bardzo chciał żyć w zgodzie z naturą i samo wystarczalnie, ustaliliśmy, że  w piątek pojedziemy do Carrighton umyć się i zjeść pizzę. 
 Było wesoło. Miałem kolegów. Jechaliśmy sami na wycieczkę. Jechał z nami Chase. Będę z nim w namiocie. Nie wiedzieć czemu, na myśl o tym zrobiło mi się przyjemnie ciepło. Uśmiechnąłem się.
 
 
    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz