niedziela, 4 października 2015

Rozdział 4

 - Hej - przywitałem się, wpuszczając nowego do środka.
- Cześć - odparł. - Jestem Josh Lancaster.
- Liam Blake - podałem mu dłoń. 
- Peter Paulson - przedstawił się zza moich pleców Pete. 
  Poprowadziliśmy  Josha do sypialni, aby się rozgościł. Sami usiedliśmy na moim łóżku. 
- Jesteś stąd, Josh? - zapytałem. 
- Nie, z Wirtlon. A wy?
- Fallingstone. 
Pomyślałem, że tak pewnie będzie wyglądał najbliższy tydzień. Podawanie rąk, zapamiętywanie twarzy, przedstawianie się, zapamiętywanie imion, zadawanie podstawowych pytań i zapamiętywanie odpowiedzi. Dziwiło mnie jednak, że już kolejna osoba nie jest z okolic Mountlake. 
- Znacie tu kogoś? - spytał.
- Mamy przyjaciółkę. Ma całkiem miłą współlokatorkę, która nie zna kompletnie nikogo. Chyba powinniśmy narazie trzymać się razem. 
- Chętnie - zaśmiał się nasz nowy znajomy. 
 Była siedemnasta. Kilka minut później do naszych drzwi ktoś zapukał. Zanim odpowiedzieliśmy, w środku znalazło się czterech dużych, starszych od nas chłopaków. Musieli być z ostatniego roku. 
- Witajcie w Mountlake Collage - odezwał się jeden. - Jestem Walter Calderman, przewodniczący. Peter Paulson?
Trąciłem go łokciem. 
- To ja - odpowiedział zbyt cienkim głosem.  
Ci na progu wymienili rozbawione spojrzenia, a jeden zachichotał. 
- Trzymaj - podał mu opasłą książkę. - Masz tu plan lekcji, album ze zdjęciami nauczycieli, listę podręczników i tego, co musisz nosić na zajęcia, regulamin campusu, ważne daty i takie tam. Nie zgub. 
Pete odebrał książkę i szybko się wycofał. 
- Liam Blake? 
- Dzięki - powiedziałem, odbierając taki sam tom. 
- Zgaduję, że ty to Josh Lancaster. 
- Mhm - odparł, biorąc ostatni. 
- O dziewiętnastej jest kolacja. O dwuciestej pierwszej powitalna impreza. Do rozpoczęcia roku odbędą się jeszcze dwie. Kolejne będą pewnie dopiero w zimie, więc warto iść - dodał Walter wzdychając. 
Nie wiem, czy używał takiego tonu, żeby pokazać nam, jak mało znaczymy i że i tak jesteśmy mu obojętni, czy naprawdę był już zmęczony łażeniem od pokoju do pokoju i powtarzaniem w kółko tej samej kwestii lękliwym nowicjuszom takim jak my.
- Czujcie się jak u siebie - rzucił jeden z jego towarzyszy i zanim zdążyliśmy jakoś zareagować, wszyscy wyszli. 
- Jest trochę straszny - stwierdził cicho Josh, na co zgodnie pokiwaliśmy głowami.
 Wyszliśmy na zewnątrz. Na skwerku rozmawiali moi rodzice, pan Paulson i - jak zgaduję - państwo Lancaster. Ojciec Josha miał rude włosy i piegowatą skórę, a mama jasną cerę i białe włosy.
- Nie wdałeś się w rodziców - zauważył Peter. 
- To nie są moi rodzice - odpowiedział cicho, a jego twarz jakby zastygła. 
 Popatrzyliśmy po sobie. Zrobiło się niezręcznie. 
- Wybacz, stary - poklepał go po chwili Pete. - Nie wiedziałem. Serio przepraszam.
- W porządku. Przyzwyczaiłem się już. Mogło być gorzej, mogłem być czarny - rzucił, co miało chyba być żartem rozładowującym atmosferę. 
Nie podziałało. Josh wyszedł przed nas, unikając dalszej rozmowy na ten temat. Było mi wstyd za Pete'a, ale wiedziałem, że nie powiedziałby czegoś takiego celowo. Skupiliśmy się na pożegnaniu, bo dopiero teraz pojęliśmy, że zostajemy sami. Teraz, już. Nagle. Sami. Mama nie będzie zbierała brudnych ubrań z mojego pokoju, nie będzie robiła prania ani prasowania, nie będzie przypominała o wynoszeniu śmieci, ani odkurzaniu. Wszystko się zmieni. Cisza, którą tak uwielbiałem w swoim domu i samotność w czterech ścianach mojego pokoju już nie wrócą. Teraz byłem z Peterem i Joshem i mimo, że tak bardzo cieszyłem się z wyjazdu do campusu, chciałem teraz wrócić z rodzicami do Fallingstone. Poczułem, że jednak nie jestem tak dorosły, jak mi się wydawało. Ale było juz za późno. Mama ostatni raz przytuliła mnie, ocierając łzy i szepcząc mi do ucha, że bardzo mnie kocha i mam często dzwonić. Tata zawołał ją z samochodu, bo nie chciał przedłużać tej trudnej chwili w nieskończoność. Popatrzyliśmy sobie tylko w oczy, co wyrażało więcej niż rozmowa. Oboje machali mi, dopóki auto nie zniknęło w dole zbocza. Tuż za nimi wytoczyło się suzuki Paulsonów. 
- Trochę się boję - przyznał Peter, gdy odjechali również państwo Lancaster. 
Udaliśmy się w stronę pawilonów mieszkalnych. Nie było już forda rodziców Vanessy, co znaczyło, że były z Angelą same w pokoju. Podsunąłem, że można iść do nich i zobaczyć jak się mają, a później wspólnie udać się na kolację. Josh i Pete uznali, że to dobry pomysł i już po chwili znaleźlismy się przed pokojem numer 72 sektoru drugiego. Zatrzymaliśmy się pod drzwiami, a moich uszu dobiegł najpiękniejszy i najbardziej miękki śmiech, jaki dotąd słyszałem. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, mój smutek zniknął. Śmiech nie należał raczej do Angeli, a już z pewnością nie doVan. Poczułem coś dziwnego. Ścisnęło mnie w gardle. Trzecia współlokatorka. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz