sobota, 12 września 2015

Rozdział 2

  Pożegnaliśmy się z Peterem i Vanessą bardzo czule i rozpaczliwie jak na osoby, które zobaczą się ponownie za kilka godzin i które spędzą razem kilka kolejnych lat. Oboje zachowywali się tak, jakby nie cieszyli się z wyjazdu i nie byli pewni, czy powinniśmy opuszczać Fallingstone. Nie rozumiałem ich. Byliśmy tutaj od szesnastu lat i zaczynało mi się to nudzić. Collage będzie świetny, byłem tego pewien. Postanowiłem wyjść, zanim moi przyjaciele się rozmyślą i nigdzie nie pojadą. Uściskałem Van i przybiłem zamaszystą piątkę z Petem, od której mocno zapiekła mnie ręka, więc lekko się skrzywiłem, co go - jak zawsze - rozbawiło. Wyszedłem i skierowałem się do mojego domu. Wdrapałem się po skrzynce na płot, a z niego skoczyłem na dach garażu i podciągnąłem się na parapecie do mojego okna. Miałem tę drogę wypracowaną do perfekcji, bo często jej używałem. Nie, żeby wymykać się w środku nocy, czy podczas powrotu z imprezy. Po prostu wejście oknem było fajniejsze niż wejście drzwiami. 
      Rozglądnąłem się po swoim pokoju tak samo jak po przebudzeniu. Nadal panował tu ten nieskazitelny, przerażający wręcz porządek. Półki i szafa były prawie puste, a pod łóżkiem nie walały się brudne ubrania, książki, ani opakowania po jedzeniu na wynos. Wyciągnąłem spod poduszki Garry'ego. Jego lekko wytarte, koralikowe oczy patrzyły swoją siwą czernią prosto w moje. Kiedyś zdawał się duży, teraz był mniejszy od mojej dłoni. 
 - Jadę do collage'u, stary - powiedziałem. - Nie mogę cię zabrać, lepiej będzie, jak tu zostaniesz.
 - Nie chcę zostawać tu sam - odpowiedziałem sobie nieco zniekształconym głosem. 
 - Przecież nie będziesz sam - zacząłem, ale jego szkliste, płaczliwe spojrzenie łamało mi serce. 
 - Proszę, Liam. Jestem z tobą od zawsze. Cała podstawówka, całe gimnazjum. A pamiętasz, jak w liceum znaleźli mnie w twoim plecaku i uratowałeś mnie przed utonięciem w szkolnej łazience?
 - No właśnie, Garry, chcę cię przed tym uchronić - powiedziałem, kiedy do środka weszła mama. 
 - Właśnie, Liam, był z tobą od zawsze. Jak możesz go nie zabrać do Mountlake - zaśmiała się. 
       Zaczerwioniony złapałem Garry'ego za pluszową łapkę i wziąłem jego czerwoną bluzę z kapturkiem, która zawsze była w szufladzie szafy. 
 - Chodźmy - zakomenderowałem do mamy, która nadal się ze mnie śmiała. 
          Zbiegliśmy na dół. Starając się nie pękać, zacisnąłem oczy i wyszedłem na zewnątrz. Tata czekał już przy samochodzie. Pomachałem Peterowi i Paulsonom, którzy byli po drugiej stronie ulicy. Zaśmiałem się. Nie wiem po co. Po prostu.Wyszeptałem "kocham cię". Do wszystkiego. Do domu, do domu Pete'a, do Fallingstone, do Joey'a. Do wszystkiego, co zostawiałem, aby rozpocząć nowy, nieznany, dorosły rozdział mojego życia. 
 - Jedziemy, Li? - spytał tata.
Kiwnąłem głową i wsiadłem na tylne siedzenie.
 - Jesteś pewien, skarbie? - chciała wiedzieć mama; już się nie śmiała. 
 - Ruszajmy. Proszę  - nacisnąłem, czując zbierające się łzy. 
 Rozciągnałem się w fotelu i przytulając Garry'ego rozmyślałem o tym, jak to będzie w campusie tak daleko od bezpiecznego, ciepłego domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz