sobota, 21 listopada 2015

Rozdział 8

 Szliśmy przez campus szybkim krokiem, Max nieco z przodu. Za nim ja i Peter. Josh natomiast truchtał z boku, uważnie przyglądając się naszemu nowemu towarzyszowi. Był wysoki i chyba nawet przystojny, ale nie wydawał mi się aż tak imponujący. Nie znam się na chłopakach. 
- To tam - wskazał rozświetlone okna. - Nie chcę tam podchodzić, poczekam. 
- Dziękuję ci bardzo - powiedziałem szczerze. - Resztę załatwię sam.
-Uważaj - nakazał. - Nie przesadzaj, pamiętaj, że są silniejsi od ciebie.
Sytuacja zrobiła się dość poważna, atmosfera napięta. Czułem się jak odważny, niegrzeczny chłopak, który idzie zrobić coś bardzo ważnego, przełomowego, coś, co zmieni go w mężczyznę. Chyba tylko ja miałem takie odczucie, ale nie pozbywałem się go na siłę. 
Popatrzyłem na Petera na znak, że już możemy iść, ale on stał w miejscu. 
- Nie zamierzam się im podstawiać. Poczekam tu, jakby coś to zawołam pomoc. 
- Daj spokój, przecież nie idę się bić - zapewniłem, chociaż w głębi duszy nie liczyłem na to, że obejdzie się bez pięści. 
- Wątpię, żeby ten Adam chciał rozmawiać. 
- Ja też nie chcę - odparłem. - Ale muszę. 
- Wcale nie musisz. Ona o to nie prosiła. Są razem niewiadomo jak długo, a ty znasz ją kilka godzin. Już przez nią dostałeś. Zastanów się. Chcesz zepsuć sobie opinię już w pierwszy dzień w Mountlake? Mamy tu spędzić trzy lata, pamiętaj o tym. 
Zacisnąłem zęby, bo miał rację, a ja nie mogłem się zgodzić. 
- Dobra, poczekaj - odpowiedziałem w końcu i obróciłem. 
Bałem się, ale równocześnie czułem przyjemną ekscytację. Chwilę wcześniej myślałem, że tylko Josh i Pete chcą tu przyjść dla zabawy, ale teraz dostrzegłem, że i ja traktuję to jako niebezpieczną rozrywkę. W porządku, może są bardziej szalone i niebezpieczne rzeczy, jakie można robić w campusie, ale dla mnie już to było niezłą przygodą. 
Wmawiałem sobie, że idę jedynie dla Nory i że adrenalina wcale nie rozsadza mi głowy. 
Zobaczyłem przez okno Waltera Caldermana. Drzwi były uchylone - pewnie często ktoś ich tu odwiedzał, byli popularni. Zatrzymałem się na progu, pewnie popychając drzwi. Wzrok dwóch rosłych brunetów, którzy byli chyba bardziej facetami niż chłopakami, padł na mnie. Milczeli. Byli sami, więc oceniłem, że jeśli nie wejdę do środka, tylko zostanę tutaj, w razie potrzeby zdążę im uciec.
- Szukam Adama - powiedziałem pewnym głosem.
- Szukaj dalej, tu go nie ma - odparł jeden, rozpościerając wielkie ramiona w geście bezradności.
- A gdzie jest? - zapytałem. 
- Nie wiem. Nadużywasz trochę naszej gościnności - dodał po chwili ciszy Walter. 
- Powiedz gdzie on jest i już mnie nie ma.  
-Stawiasz warunki? - zaśmiał się. - Ho,ho. Wyjdź stąd, młody. Już.
- Jest z nim Nora? 
- Co? - zatrzymał się w pół ruchu Calderman. 
- Czy jest z nim Nora - powtórzyłem. 
Wkurzył się. Wcisnął moje chuderlawe ciało w futrynę i patrzył na mnie groźnie. 
- Radzę ci się do niej nie zbliżać - warknął. 
- Puść - poprosiłem, wysuwając się z jego spoconych objęć. - Nora się go boi. 
- Ty się go boisz - zarechotał, wypychając mnie za próg. 
Nie chciałem dłużej być blisko niego, więc posłusznie odszedłem. Wymieniłem z Peterem spojrzenia, aby wiedział, że już po wszystkim, ale nie podszedłem do nich od razu, żeby Calderman tego nie widział. 
Wizyta w pokoju Adama wcale nie była taka emocjonująca, jak się spodziewałem. Jedyne co stamtąd wyniosłem, to kolejna rada, aby zostawić Norę w spokoju...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz