niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział 15

 Staliśmy w zagajniku, pod zieloną kopułą drzew. Tuż przed naszymi stopami rozciągała się kilkumetrowa, łagodna skarpa bogata w wystające korzenie i głazy, usiana gęsto igliwiem, szyszkami i liśćmi. Gdzieniegdzie przezierały delikatne wrzosy i malutkie kwiaty. Wyobrażałem sobie, jak wkładam kilka z nich za uszko Nory. W dole skarpa przechodziła w złotą plażę, ta natomiast kończyła się wraz z linią wody. Tafla lekko falowała, wyznaczając coraz to nową, ciemną linię na piasku i oślepiając refleksami słońca. 
 Nie wiem, jak duże jest jezioro, ale rozciągało się dość daleko. Po drugiej stronie graniczyło ze ścianą sosen. Drzewa chyliły się tam ku wodzie, jakby miały zaraz spaść. Nie było tam takiej plaży, jak tutaj. Popatrzyłem na chłopaków. 
 Chase zdjął bluzę i zarzucił ją na ramię. Dopiero teraz zauważyłem, jakie ma żylaste i umięśnione ręce. Założył ciemne okulary, które dotąd wisiały zaczepione o serek jego koszulki. Siedział na kamieniu, kopiąc lekko w wodę bosą stopą i wystawiając twarz do słońca. 
 Peter podwinął dżinsy do połowy łydki i trzymając czerwone converse'y w dłoni, wchodził do jeziora. Delikatne fale rozbijały się o jego nogi, mocząc mu spodnie. Były już ciemniejsze nawet w połowie ud, ale mój przyjaciel nie zwrócił na to uwagi. 
 Biorąc z nich przykład, zdjąłem buty i wsunąłem stopy w cudownie ciepły, miękki piasek. Ruszyłem tuż przy linii wody w stronę przeciwną do tej, z której przyszliśmy. Przez długi czas patrzyłem w dół, zastanawiając się, kiedy ostatnio byłem nad jeziorem. W Fallingstone nie było jezior. Była tam tylko rzeka, Vienn River, ale była zbyt brudna, żeby do niej wchodzić. Krajobraz prawie się nie zmieniał: po lewej rozciągał się las, po prawej woda. Brzeg był pofalowany, z licznymi zakrętami i łukami. Dlatego kiedy się odwróciłem, nie widziałem ani chłopaków, ani trasy spacerowej. Zaczęły mnie już boleć nogi, więc poszedłem w głąb plaży i usiadłem. Ani się nie obejrzałem, a już leżałem, rozkoszując się gładkim, szeleszczącym podłożem i ciepłym wietrzykiem o zapachu żywicy i świeżej ziemi. Wpatrywałem się w błękitne niebo i sunące po nim śnieżnobiałe obłoki. Minęło może dwadzieścia minut, kiedy pomyślałem, że chłopaki chcą już może wracać i czekają na mnie. Wiedziałem, że zostawiłem ich zaledwie chwilkę temu, ale wolałem nie zrazić do siebie Chase'a już w pierwszy dzień. Niechętnie się podniosłem i rozpocząłem drogę powrotną. Szedłem plażą, żeby pozwolić nogom wyschnąć. 
  Śpiewałem pod nosem stare piosenki, które mi się nagle przypominały. Wokół nie było żywej duszy, więc nie krępowałem się szczególnie i wyłem jak u siebie w domu. Trochę się bałem, że ktoś mnie usłyszy, ale za bardzo się zaangażowałem, żeby przestać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz