wtorek, 29 grudnia 2015

Rozdział 17

 Wyszliśmy razem z pokoju dziewczyn. Kierowaliśmy się w milczeniu na zachodnie zbocze, za którym widać było jeszcze skrzącą różowawą łunę. Udawałem, że nie zauważam nerwowego rozglądania się Nory. Wyraźnie starała się przemknąć niezauważona, żeby nie natknąć się na Adama Whitney'a, ani jego kumpli. Zacisnąłem szczękę. Bolało mnie, że nie możemy mieć chwili spokoju i że spotkanie ze mną wiąże się ze stresem i nerwami dla dziewczyny. 
 Rozluźniła się dopiero kiedy usiedliśmy na płaskim kamieniu, twarzą do czerwonego słońca i ciemnej plamy lasu. 
- Jak się czujesz? - zapytałem. 
- Dobrze - uśmiechnęła się pogodnie. 
- Co dziś robiłaś?
Zacisnęła usta w cienką linię, jakby się zastanawiała nad czymś bardzo skomplikowanym i odległym. Wreszcie wymamrotała:
- Byłam w Drescott.
- Drescott? - zdziwiłem się. 
Było to miasteczko kilka kilometrów za Carrighton, jakieś półtorej godziny jazdy. 
- Mam tam przyjaciela - wyjaśniła szybko. - Erica. 
- Erica - znowu po niej powtórzyłem.
A więc oprócz Adama był jeszcze jakiś Eric. 
Kiwnęła głową. 
- Masz samochód? - spytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź: przecież podwozi ją Adam. 
- Nie - odparła - ale mam koleżankę, Julie. Ona też tam jeździ i mnie zabiera.
- Też zna Erica?
- Tak.. tak jakby. Można tak powiedzieć - wyczułem w jej głosie lekkie zmieszanie. 
 Nie była zadowolona z tego tematu rozmowy, a ja nie chciałem się narzucać mimo, że paliła mnie ciekawość, kim jest Eric. Wierzyłem, że dowiem się w swoim czasie. 
- Dlaczego Adam się wścieka, że rozmawiasz ze mną, a nie ma nic przeciwko twoim spotkaniom z kolesiem z innego miasta? - wypłynęło z moich ust, chociaż starałem się to w nich zatrzymać. 
Przeklnąłem się w myślach. 
- Nie zna go - wzruszyła ramionami, udając obojętność.
- Mnie też nie zna - zauważyłem, znowu żałując, że się odezwałem. 
- Tak - zgodziła się - ale wie o twoim istnieniu. 
Zamilkłem. Wyobraziłem sobie Norę uciekającą z campusu od chłopaka tyrana, żeby znaleźć pocieszenie w ramionach innego, zapewne milszego i grzeczniejszego. To byłoby całkiem romantyczne gdyby nie fakt, że przybyło mi konkurentów, a jak się okazuje, ja jestem na szarym końcu. 
- Gdybyś miała jakiś problem - zacząłem niepewnie - to wiesz. Nie musisz jechać aż do Drescott. 
 Popatrzyła na mnie oczami, które w tym półmroku wydawały mi się całkiem czarne. Przez moment była bardzo poważna i chłodna jak Chase, ale w końcu się uśmiechnęła i przeczesała włosy dłonią. 
- Dzięki, Li - odparła. - Ale każdy ma jakieś problemy. I każdy musi się z nimi uporać. Wiesz, najlepiej liczyć na siebie. 
Albo na Erica, prychnąłem w myślach. Obrzuciła mnie szybkim, badawczym spojrzeniem tak, jakbym powiedział to na głos. 
- Inteligentna, śliczna, zabawna dziewczyna nie powinna mieć problemów. Zwłaszcza gdy ma kochającego chłopaka u boku - dodałem po chwili, nieco ciszej. 
- Kochającego chłopaka? - zaśmiała się gorzko. 
- Nie mówię o Adamie - sprostowałem  spokojnym, pewnym tonem. 
Przełknęła głośno ślinę i wstała, otrzepując spodnie. 
- Może nie powinieneś wcale mówić - przeszył mnie jej lodowaty, ale równocześnie nieco płaczliwy głos.
 Zaczęła wspinać się na szczyt jak mogła najprędzej, tak, że zanim dotarło do mnie, że odchodzi, już jej nie było. Wybiegłem na górę, rozglądając się po parkingu i jedynej drodze prowadzącej do campusu, ale nigdzie jej nie widziałem. Albo była piekielnie szybka, albo po prostu się rozpłynęła.
 Westchnąłem i skierowałem się samotnie w stronę swojego pokoju, myśląc o tym, co przed chwilą zaszło na zboczu. Czy byłem zbyt natarczywy? Zbyt ciekawski? Zbyt pewny siebie? Czy za bardzo wtrącałem się w jej prywatność? Czy kwestionowanie miłości kogoś takiego jak Adam jest w ogóle czymś złym? Czy ona naprawdę go kocha, skoro tak ją uraziła wzmianka o nim? Czy Eric nigdy nie poddawał jej pomysłu rozstania się z nim? 
 Zatrzymałem się na moment przed drzwiami, ale pokonałem chęć pójścia do dziewczyn, aby sprawdzić, czy z Norą wszystko w porządku.
                  *                        *                              *                                  * 
- I co z nią? - chciał wiedzieć Peter. 
Był sam, reszta musiała już wrócić i Chase poszedł do siebie. Zgadywałem, że Josh został z Maxem. 
Zacisnąłem usta, zwieszając głowę. Czułem się dziwnie, nigdy wcześniej tak nie miałem. W życiu podobały mi się na poważnie tylko dwie dziewczyny: w pierwszej i drugiej klasie szkoły podstawowej Amber Tibethon (znienawidziłem ją, kiedy zaczęła dokuczać Vanessie) oraz Tina Walker w gimnazjum. 
 Tina była zupełnie inna  od Amber. Miała długie, brązowe włosy, często rozpuszczone. Jej drobną twarz pokrywały złote piegi. Miała wesołe oczy, piękny uśmiech i szczupłe, zgrabne ciało pływaczki. Byłem nią totalnie zafascynowany. Od pierwszego roku stawałem na głowie, żeby mnie dostrzegła, w drugiej klasie usiedliśmy razem na obiedzie, a w trzeciej pocałowała mnie na szkolnym boisku. Ten jeden jedyny raz. Teraz tego żałuję, ale naprawdę nie było mowy o odtrąceniu Tiny Walker w wysokim kucyku i stroju gimnastycznym ze spodenkami przypominającymi damskie bokserki. Chodziliśmy ze sobą dwa miesiące, ale nie dawała się nawet dotknąć i potrzebowała mnie jedynie do noszenia torby na treningi. Później zostawiła mnie dla Marka Laysera, licealisty. Było to moje pierwsze rozstanie, ale wcale nie cierpiałem z tego powodu zbyt długo. Chyba wtedy dopiero zrozumiałem, że nigdy nie kochałem Tiny. 
 Ale teraz byłem pewien. Teraz wszystko było inaczej. Kochałem Norę Anderson. Nie chciałem się z nią całować tylko dlatego, że ma na sobie majtki i udaje, że to spodnie, chociaż może gdyby takie miała, wcale bym nie protestował. Nieważne. Chodziło o to, że naprawdę marzyłem o robieniu tych wszystkich głupich rzeczy, które dziewczyny powszechnie uznają za przeurocze i romantyczne. Naprawdę chciałem zobaczyć ją w swojej bluzie nawet, gdyby wtedy to mi byłoby zimno. Zawsze uważałem to za bezsens: dlaczego to chłopak ma przewidywać pogodę i ubierać się odpowiednio, a potem cierpieć bo dziewczynie zachciało się sukienki bez ramiączek? Teraz to rozumiałem, a przynajmniej wmawiałem sobie, że to rozumiem, gotowy zmusić Norę do celowego niezabrania kurtki, aby okryć ją swoją. 
- Liam - powiedział Pete, wyrywając mnie z zamyślenia. 
Poczułem, że oczy niewyobrażalnie mnie pieką. Z przeciągłym jękiem upadłem twarzą w poduszkę.
- Stary - zaczął.
- Kocham ją - wydusiłem. 
- Widzę - odpowiedział, głaskając mnie po plecach. 
Jak mama. Może to się wydaje dziwne, ale cóż. Znaliśmy się z Peterem zbyt długo, byliśmy już braćmi. Nie zawsze zachowywaliśmy się normalnie, ale żadnemu z nas to nie przeszkadzało. 
 Usłyszałem stykanie w telefon.
- Co robisz? - chciałem sprawdzić, ale złapał mnie za włosy i docisnął z powrotem do poduszki. 
- Nic - poklepał mnie po głowie. - Spokojnie, wszystko będzie dobrze. 
Leżałem na brzuchu, z oczu mimowolnie spływały mi ciężkie, gorące łzy. Czułem, jak do policzka klei mi się materiał. Nagle drzwi otworzyły się z impetem i tak samo zatrzasnęły. 
- Oh, skarbie! - westchnęła Van, przyciągając mnie do siebie. 
Wyszeptałem "dziękuję" w stronę Petera nad jej ramieniem, rozumiejąc już, dlaczego bawił się komórką podczas pocieszania mnie. 
- Kocha ją - powiedział , aby przekazać Vanessie najnowsze wieści. 
Odsunęła się, żeby popatrzeć mi w oczy. Lekko mną potrząsnęła. 
- Kochasz kogo?
- Kocham Norę - szepnąłem.

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz